środa, 23 sierpnia 2017

11-11-11; USA

No i po raz kolejny zostaliśmy obdarowani zdaje się ciekawym horrorem o tematyce religijnej, w których prym ostatnio wiodły tematy opętania i egzorcyzmów. Tytuł jest tu dość ciekawym motywem, bo początkowo sądziłam, że dane nam będzie obejrzeć film o tematyce iście apokaliptycznej, a nie typowo religijnej. Na szczęście pomyliłam się. Wprawdzie temat apokalipsy jakby nie było jest tu w pewien sposób ujęty, ale myli się ten, kto myśli, że będzie to wątek apokalipsy związany z końcem ludzkości. Także jakiekolwiek motywy opętania nie wchodzą tu w grę, a przynajmniej jeżeli takowe się gdzieniegdzie pojawiają, nie są znaczące dla całościowej fabuły tego obrazu.
Jest to film tchnący odrobiną świeżości właśnie w gatunek religijnych filmów (choć motyw pojawienia się nowej religii nie jest w filmie zupełnie odległy), jednak z drugiej strony ciężko sklasyfikować 11-11-11 jako typowy horror. Chyba nie o to tu chodzi, bo jak dla mnie jest to rasowy thriller i nic poza tym…choć tak, tak…wiem, że granica jest tu dość płynna.



Istnieje teoria, że na całym świecie istnieje 11 bram do Nieba. Mówi się, że 11:11 to oznaczenie miesiąca i dnia, kiedy ostatnia brama zostanie otwarta, przez którą do ziemskiego świata przedostanie się olbrzymia i tajemnicza moc. A wszystko to ma trwać przez 49 minut.

Pobieżny opis fabuły intryguje, co nie? Tajemnicze bramy, symbolika liczb, tajemnicze moce…idealny temat do nakręcenia świetnego horroru. No właśnie – świetnego horroru. Od razu wiedziałam, że film ten bardzo szybko zacznie tracić swój olbrzymi potencjał, jaki w sobie niósł od początku filmu, a początek był naprawdę znakomity i oddawał wszechogarniającą tajemnicę, którą także razem z bohaterem śledzimy i próbujemy odgadnąć.
Wszystko rozgrywa się w Barcelonie, gdzie autor powieści po śmierci żony i syna jedzie, aby odwiedzić brata (kaznodzieję) i umierającego ojca. W momencie, kiedy bohater stawia stopę w domu, zaczynają się dziać dziwne rzeczy i niewyjaśnione zdarzenia: mężczyzna widzi niezidentyfikowane postaci, a wszystkie zbiegi okoliczności zdają się odnosić do liczby 11. Cała ta sytuacja zaczyna Josepha Crone’a na tyle irytować, że popada w paranoję i za wszelką cenę stara się wyjaśnić znaczenie liczby 11. W swoim śledztwie natrafia na ślad dziwnej sekty i obrzędów satanistycznych związanych z przybyciem na ziemię potężnej mocy, która ma się stać namiastką nowej religii, której ulegną miliony ludzi. Brat Josepha, Samuel zdaje się nie wierzyć z relacje, jakie starszy brat mu opowiada i nie widzi w tym wszystkim niczego niezwykłego.
Początkowo wszystko jest całkiem sprawnie pociągnięte i naprawdę czujemy zaintrygowanie całą historią. Niestety w momencie, kiedy pewne elementy zaczynają się układać i coraz więcej rzeczy zostaje powoli wyjaśnionych, całą tajemnicę niestety trafia szlag, ponieważ wyjaśnienia, jakie się pojawiają oraz zajadły sprzeciw kaznodziei od razu kieruje cały ten wątek w jego kierunku. Od tego momentu wszystko zdaje się aż nazbyt jasne i film niestety staje się już mało wciągający. 
Widać, że reżyser Darren Lynn Bousman to facet z wielkim potencjałem i kiedy staje za kamerą, dokładnie wie, co chce osiągnąć. Za to wielki szacun dla niego, jednak nie rozumiem, dlaczego tak szybko zmienia tok fabularny i kieruje wszystko na tory koszmarnej przewidywalności. Kiedy widzi się zastanawiający tytuł 11-11-11, od razu sugeruje on nam coś specjalnego. Jednak w momencie, kiedy zaczynają się tu teologiczne i kosmologiczne wątki spiskowe, coś we mnie zaczyna wrzeć…Ten film jest doskonałym przykładem na to, jak w momencie przekroczenia pewnej granicy, dotąd całkiem niezły horror (?) zaczyna się staczać w przepaść mizernej i mało wiarygodnej historii. Dodatkowo oliwy do ognia dodaje wszechogarniający bałagan, jaki zaczyna wkradać się w fabułę w środkowych partiach filmu. Reżyser niemiłosiernie przeciąga sceny, które powinny być krótkie, ostre i wyraźne. Z niewiadomych mi powodów tak nie jest i wówczas nie mamy okazji przeżywać ich emocjonalnie.
W jednym momencie dana scena aż kipi od nadmiaru emocji, które niemal wbijają nas w fotel, by po krótkiej chwili opaść niemal do zera. To nie jest dobre zagranie, chcąc stworzyć porządny horror. Oczywiście nie tylko publiczność cierpi z powodu zawrotnego szaleństwa, jakie dane jest nam oglądać na ekranie, ale też cierpią sami aktorzy. Oczywiście ich gra jest jak najbardziej w porządku i do samych aktorów nie ma się co czepiać, jednak z powodu tego obłąkańczego fabularnego chaosu, sami nie bardzo skupiamy uwagę na ich grze aktorskiej, a na możliwości zgłębienia tej dziwacznej zagadki, której nijak nie możemy rozgryźć, bo i jak możemy to zrobić, skoro nie bardzo nawet wiemy co z czym i jak?
Fajną sprawą było wepchnięcie w fabułę motywu okultystycznego, bo dodało odrobinę intrygującego mistycyzmu, niestety szkoda, że wątek ten – jak szybko się pojawił – tak szybko gdzieś przepadł…poczułam się nieco skołowana.
11-11-11 to film, który bez wątpienia podejmuje kwestię wiary i ateizmu. Na szczęście udaje mu się uniknąć pułapki stronniczości. Mimo, że niektóre sceny są powtarzalne, to rozprawianie nad kwestiami teologicznymi było nawet ciekawe. Czasami można było odnieść wrażenie, że jest się świadkiem jakiejś chrześcijańskiej propagandy.
Sam film pod kątem scenerii jest akurat mistrzowski: uliczki Barcelony i dom bohatera – niczym labirynt: utrzymany w gotyckim klimacie, ponury i mroczny, obłożony stosami książek głównie o tematyce religijnej…można wpaść w zachwyt. Kilka momentów też jest godnych uwagi i nawet można podskoczyć na fotelu. Niestety, to zdecydowanie za mało, bo po reżyserze, który nakręcił całkiem ciekawy Mother’s Day (2010) oczekuję tu zdecydowanie czegoś więcej. Zakończenie filmu też nie jest satysfakcjonujące i dla mnie jak najbardziej pozbawione większego sensu.
Kiedyś napisałam, że ten film to dość ciekawe odkrycie minionego roku. Owszem w pewnym sensie tak, bo analizując go pod kątem teologicznym, można by wiele na jego temat dyskutować, jednak niestety – jako horror sam film okazuje się dużym rozczarowaniem. Film miał wiele wspaniałych możliwości, a tak naprawdę posiada wiele irytujących aspektów, które burzą jego fabułę. Dodatkowo wspomniany chaos całkowicie grzebie ten obraz. Darren Lynn Bousman to reżyser, który potrafi zdecydowanie nakręcić dzieło o wiele bardziej znakomite, które zasługuje na rewelacyjne wyniki. Mam nadzieję, że jeszcze dane nam będzie zachwycać się horrorem na poziomie chociażby Mother’s Day.

Reżyseria:
Darren Lynn Bousman

Scenariusz:
Darren Lynn Bousman

Rok produkcji:
2011

Obsada:
Timothy Gibbs
Michael Landes
Wendy Glenn
Benjamin Cook
Lolo Herrero
Salomé Jiménez
Brendan Price
Denis Rafter
Ángela Rosal
Lluís Soler
Jose Bertolero
Oscar Valsecchi
José Antonio Marín
Luis Alba  
Jesus Cuenca




Brak komentarzy:

Silent Hill; Kanada/Francja/Japonia/USA