poniedziałek, 4 września 2017

A Nightmare on Elm Street (aka Koszmar z ulicy Wiązów); USA (remake)

Od roku 2003 firma produkcyjna Platinum Dunes prowadzona przez Michael’a Bay’a, wyprodukowała siedem filmów, z których pięć było remakami klasycznych horrorów, takich jak The Texas Chainsaw Massacre czy The Hitcher. Ogólnym konsensusem jest tu pytanie: po co oni to robią? W 2010 roku Platinum Dunes wypromowała kolejny remake. Tym razem padło na kultowe dzieło Wesa Cravena A Nightmare on Elm Street i co by tu dużo nie mówić (pisać), po raz kolejny okazało się, że zabieg to bezsensowny…jak produkcja każdego innego remaku.
Nigdy nie przepadałam za ”odgrzewanymi kotletami” – jak zwykle określam wszelkiego rodzaju przeróbki. Nigdy nie widziałam w tym sensu. Po co kręci się jeszcze raz coś, co widzowie znają już doskonale i co kochają? Zazwyczaj wychodzi tak mizernie, że aż szkoda w ogóle się zabierać za oglądanie. Jednak pasja związana z oglądaniem horrorów i ich recenzowaniem nie pozwala mimo wszystko przejść obojętnie obok każdej nowej (a może lepiej ”unowocześnionej”) produkcji grozy. Tak czy siak chwytamy za taki ”odgrzewany kotlet” i zazwyczaj marudzimy i kręcimy nosem okrutnie…Tym razem wyjątku nie było…


Piątce przyjaciół mieszkających na jednej ulicy śni się ten sam, złowieszczy mężczyzna z oszpeconą twarzą, przerażającym głosem i ogrodowymi rękawicami z nożami zamiast palców. Każdego z nich terroryzuje w snach – tam, gdzie tylko on wyznacza zasady – a jedynym sposobem ucieczki, jest wyrwanie się z objęć snu. Kiedy jeden z nastolatków umiera, pozostali przekonują się, że to, co dzieje się w ich snach, dzieje się naprawdę, a jedynym sposobem na przeżycie jest nigdy nie zasypiać. Oto nadszedł czas zapłaty za dług pogrzebany w przeszłości. Aby ocalić życie będą musieli zanurzyć się w umyśle najbardziej przerażającego koszmaru ze wszystkich: Freddy’ego Kruegera.

Jeśli jesteś fanem kina grozy i notorycznie śledzisz perypetie seryjnego mordercy Freddy’ego (a sądzę, że nie są one Tobie obce), to nie ma co się napalać na ten film zbyt wiele, bo rzecz jasna – fabuła jest taka sama, jak w odsłonie z 1984 roku. Nie bez przyczyny chyba nazywam remaki ”odgrzewanymi kotletami”, bo jak wspomniałam na wstępie – nie odnajdziemy tu niczego nowego, żadnych innowacji czy świeżości. Jedynie reżyser i aktorzy pojawili się tu inni i…no właśnie. Raczej nie często się zdarza, abym swoją recenzję rozpoczynała od czepiania się zwłaszcza aktorstwa, ale jest to jeden z głównych powodów, dla których chciałabym, aby ten film szlag trafił…
Amerykański aktor Jackie Earle Haley, który wcielił się tu w postać naszego bohatera zmroził mi krew w żyłach, bo zaraz, jak go ujrzałam w filmie, od razu wiedziała, że kurna…coś mi tu nie gra, to nie to…Nijak nie mogłam się przemóc do takiej postaci Freddy’ego. Nie powiem, że postać w nowej odsłonie wypadła źle, bo aktor jako tako sobie poradził, ale zdecydowanie każdy z nas przyzwyczaił się do wizerunku Roberta Englund’a jako maniakalnego seryjnego mordercy: charakterystyczna twarz wykrzywiona w przerażającym grymasie. śmiech…oczy…to był widok, którego się nie zapominało…Jackie Earle Haley jako Freddy wypada zupełnie przeciętnie. Nie posiada w sobie niczego, co nadawało by mu szczególnej charakteryzacji…ot…zupełnie nijak i tyle. Przede wszystkim aż nadto odbiega zbyt daleko od pierwotnego charakteru. Stara się – owszem, ale rezultatem jest to, że zostaje wyśmiany przez całe rzesze miłośników wcześniejszych wersji. Brak oryginalności. No niestety, ale uważam, że wybór akurat tego aktora, nie był wyborem trafnym. Przypominał mi nieco wyglądem ”dziecko” Ellen Ripley z czwartej części Obcego (1997).
Ponarzekam też trochę na reżysera – Samuela Bayer’a. Cały czas zastanawiam się po jakiego grzyba podjął się zadania stworzenia remaku? W dobie dzisiejszych możliwości, jakie mają do swojej dyspozycji reżyserzy – film ten można było naprawdę świetnie zrewolucjonizować i nadać mu nowego tchnienia. Ależ skąd…po co? Zamiast tego Bayer powiela wiele utartych starych trików, jakie charakteryzowały film Cravena, a co gorsza (o zgrozo!), wiele scen wygląda nawet jeszcze gorzej niż w oryginale (jak np. scena rzucania po pokoju). Film można podzielić na kilka sekwencji, które rządziły też horrorem Cravena: po pierwsze – bohater działa i żyje sobie spokojnie w swoim normalnym środowisku, po drugie – bohater zaczyna powoli i stopniowo odkrywać, że coś jest nie tak, coś niepokojącego zaczyna się wkradać w jego pozornie normalne życie, po trzecie – postać zaczyna powoli zauważać, że coś brutalnie wkrada się nie tylko w sny, ale też życie realne, po czwarte – Freddy pojawia się na scenie i prezentuje swoje pazury nie tylko w śnie, ale jest w stanie przeniknąć też do reala.
Ot, wygląda to tak, jakby Bayer zupełnie nie miał koncepcji i nie potrafił zbudować filmu na swój sposób.
Sam charakter Freddy’ego ulega tu znacznemu odkształceniu. W pierwotnych częściach Freddy uwalniał z siebie pokłady czarnego, makabrycznego dowcipu i znany był z ciętego języka na rzecz swoich ofiar. Obecny Freddy w wersji Bayer’a jest koszmarnie rozgadany, a co gorsza, ględzi jak nakręcony. To nie jest dobre posunięcie, bo w zasadzie robi z tego filmu nie horror, a komedię.
Chyba nie ma co się rozpisywać pod względem fabularnym, bo tu odsyłam do recenzji pierwotnej. Nie mamy tu nic nowego, co warto byłoby omówić. Wszystko już było, wszystko już znamy, tak więc kwestię fabularną pominę zupełnie.
A Nightmare on Elm Street to film bez wątpienia wybitny, ale…nie w tej wersji. Jestem zdania, że nie powinno się przerabiać nigdy przenigdy takich znaczących dla kina grozy klasyków. Nie ma w tym najmniejszego sensu, zwłaszcza, że reżyser nie zamierza dodawać nic od siebie czy chociażby ”unowocześnić” kilku sekwencji.
Od ukazania się horroru Cravena minęło 26 lat i gdy pojawił się remake, od razu było wiadomo, że ta wersja nie zachowa pierwotnego klimatu. Było to niemożliwe z kilku powodów, ale najważniejszym był chyba ten, że powstała bardzo znacząca różnica pokoleniowa. To, co ukazał Craven w ’84 roku przerażało młodzież i doprowadzało do histerycznej paniki, dziś – Bayer powielił utarte i pokazane już pomysły, czego efektem był uśmiech na twarzach widzów. Może jako takie napięcie się utrzymuje przez cały film i być może komuś się spodoba, ale ja nie jestem usatysfakcjonowana. Dodatkowo pojawiający się gdzieś subtelnie wątek pedofilski już w ogóle mnie powalił na gębę…No litości!!!!
Nie wiem, jak podsumować ten obraz. Jako horror wypada w sumie całkiem dobrze, ale jako remake – już niespecjalnie. Może nudzić się nie będziemy, bo cała akcja przebiega wartko (czasem aż nawet za szybko), więc o nudzie nie będzie mowy pod warunkiem, że…nie znasz oryginalnego horroru Cravena.
Dla mnie jest to film na jeden raz. Obejrzysz, pośmiejesz się, odłożysz na półkę i zapomnisz…

Reżyseria:
Samuel Bayer

Scenariusz:
Wesley Strick
Eric Heisserer
Wes Craven

Rok produkcji:
2010

Obsada:
Jackie Earle Haley  
Kyle Gallner  
Rooney Mara  
Katie Cassidy  
Thomas Dekker  
Kellan Lutz  
Clancy Brown  
Connie Britton  
Lia D. Mortensen  
Julianna Damm
Christian Stolte  
Katie Schooping Knight  
Hailey Schooping Knight  
Leah Uteg  
Don Robert Cass
Kurt Naebig  
Kyra Krumins  
Brayden Coyer
Max Holt  
Andrew Fiscella  
Bob Kizer  
Pete Kelly  
Jason Brandstetter  
Rob Riley
Scott Lindvall  
Dominick Coviello  
Parker Bagley  
Jennifer Robers  
Tania Randall  
Logan Stalzer  
Christopher Woods




Brak komentarzy:

Silent Hill; Kanada/Francja/Japonia/USA